Logo pl.yachtinglog.com

Tasmania: wyspa, która jest szalona w sercu

Tasmania: wyspa, która jest szalona w sercu
Tasmania: wyspa, która jest szalona w sercu

Ada Peters | Redaktor | E-mail

Wideo: Tasmania: wyspa, która jest szalona w sercu

Wideo: Tasmania: wyspa, która jest szalona w sercu
Wideo: Best GLAMPING IN SLOVENIA!! 2024, Kwiecień
Anonim

Odkryj australijską wyspę, na której skazańcy zostali wysłani na zapomnienie, ogromne klify wyznaczają ostatnią granicę przed Antarktydą, a pradawne lasy wykręcają się w tajemniczych stworach.

Skrzeczenie czarnego kakadu przebija się przez zatokę jak dźwięk nieczytelnego zawiasu. Od brzegu wody aksamitny trawnik rozciąga się na wzgórzu usianym starymi, piaskowcowymi budynkami, schludnymi domami z terakoty i wieżą kościelną, z kwitnącymi ogrodami i długimi alejami dębów na tle szeleszczących gum drzew. Znane jako Port Arthur, ta niewielka osada znajduje się w południowo-wschodnim krańcu państwa wyspiarskiego Australii; w słoneczny dzień, jak dziś, trudno sobie wyobrazić, że było to niegdyś jedno z najbardziej przerażających miejsc w Imperium Brytyjskim.
Skrzeczenie czarnego kakadu przebija się przez zatokę jak dźwięk nieczytelnego zawiasu. Od brzegu wody aksamitny trawnik rozciąga się na wzgórzu usianym starymi, piaskowcowymi budynkami, schludnymi domami z terakoty i wieżą kościelną, z kwitnącymi ogrodami i długimi alejami dębów na tle szeleszczących gum drzew. Znane jako Port Arthur, ta niewielka osada znajduje się w południowo-wschodnim krańcu państwa wyspiarskiego Australii; w słoneczny dzień, jak dziś, trudno sobie wyobrazić, że było to niegdyś jedno z najbardziej przerażających miejsc w Imperium Brytyjskim.

Przez większą część XIX wieku nazwa "Ziemia van Diemena" - jak wtedy nazywano Tasmanię - szeptana była w strachu wśród osób, które najprawdopodobniej znajdą się po niewłaściwej stronie bezlitosnego wiktoriańskiego systemu sprawiedliwości.

Pozornie tak blisko krawędzi mapy, jak to tylko możliwe, Land van Diemena był idealnym oubliette, błogosławieństwem odległego domu dla najmniej poszukiwanych brytyjskich społeczeństw. Skrzypiące drewniane statki zostały załadowane skazanymi, od morderców do najmłodszych złodziei, i wysłano ich z Matki Anglii na niebezpieczną sześciomiesięczną podróż przez ocean. Do czasu porzucenia programu w 1853 r. Wysłano ponad 70 000 przestępców, a najbardziej spokojne więzienie na wyspie znajdowało się w tym spokojnym porcie.

"To piękne miejsce na więzienie, a nawet niektórzy z skazanych przyznali, że w tym czasie", mówi przewodnik Port Arthur, Mel Andrewartha. Błąka się po schludnym trawniku, a włosy lśnią brązem w słońcu. Ale obawiano się go z jakiegoś powodu. Było to słynne, brutalne miejsce, po prostu ze względu na rodzaj leczenia, które zostało rozdane.
"To piękne miejsce na więzienie, a nawet niektórzy z skazanych przyznali, że w tym czasie", mówi przewodnik Port Arthur, Mel Andrewartha. Błąka się po schludnym trawniku, a włosy lśnią brązem w słońcu. Ale obawiano się go z jakiegoś powodu. Było to słynne, brutalne miejsce, po prostu ze względu na rodzaj leczenia, które zostało rozdane.

Żwirowe podwórko przy nabrzeżu, dziś zakłócane tylko przez chrzęst butów gości, było niegdyś miejscem krwawej dyscypliny. Publiczne chłosty dostarczano za pośrednictwem kocich dziewięciu ogonków - plagi z dziewięcioma końcami bicza, z których każda była owinięta ołowianą masą, aby skuteczniej rozdarła mięso. Standardowe zdanie o 100 batach było widoczne oderwane od grzbietu więźnia do kości. Następnie strażnicy zastosują zalewanie słonej wody w rozdzierającej próbie dezynfekcji ran. "Trudno wyobrazić sobie, aby ktokolwiek mógł przetrwać", mówi Mel, potrząsając głową ", ale tak się stało".

Pod cywilizowanym oklejem wciąż widać wysiłki ciężko pracujących gangów więziennych. Bloki piaskowca wydobywane przez oddziały w nogach żelaznych tworzą mury majestatycznie zbudowanego kościoła i więzienia, pokruszonego gmachu, który niegdyś mieścił ponad 400 dusz. Wyrzeźbione otwarte rzeźby Port Arthura zostały oczyszczone z dziewiczego buszu przez zespoły więźniów wycinających wielkie eucalypty. "Historyczne miejsce jest teraz tak przyjemne, że można było zapomnieć, że doświadczyło się tamtej nędzy" - mówi Mel. "Ale to ważne, i przypominam sobie o tym każdego dnia".
Pod cywilizowanym oklejem wciąż widać wysiłki ciężko pracujących gangów więziennych. Bloki piaskowca wydobywane przez oddziały w nogach żelaznych tworzą mury majestatycznie zbudowanego kościoła i więzienia, pokruszonego gmachu, który niegdyś mieścił ponad 400 dusz. Wyrzeźbione otwarte rzeźby Port Arthura zostały oczyszczone z dziewiczego buszu przez zespoły więźniów wycinających wielkie eucalypty. "Historyczne miejsce jest teraz tak przyjemne, że można było zapomnieć, że doświadczyło się tamtej nędzy" - mówi Mel. "Ale to ważne, i przypominam sobie o tym każdego dnia".

Raz opisywany przez australijskiego pisarza Richarda Flanagana jako "antypod antypodów", Tasmania jest naprawdę światem osobnym. Jest to kamień w kształcie serca, pokryty zielenią na samym dnie świata, a jego izolacja i dzikie narodziny stworzyły miejsce takie, jak nigdzie indziej. Jego ponadgabarytowe krajobrazy są zupełnie inne od tych w kontynentalnej części Australii, a zamieszkujące je stworzenia są całkowicie unikalne, a blizny po okrutnej i poszarpanej przeszłości są zawsze tuż pod powierzchnią.

Podzielony od lądu przez 150 mil wzburzonej wody, Tasmania wisi w "Ryczących Fortach", systemie zachodnich wiatrów, które nieubłaganie biczują się wokół Ziemi i wzbudzają monstrualne morza. To właśnie te ekstremalne warunki wytępiły południowe wybrzeże Półwyspu Tasmańskiego w niezwykłe kształty. W okolicach zatoki Stewarts, ziemia widnieje na południe, w dwa wspaniałe półwyspy, ostro zakończone i strome. Na zachodzie jest Cape Raoul, 20 minut jazdy od Port Arthur, gdzie chodnik z zakurzonym buszem wije się od głównej drogi pod baldachimem szepczących dziąseł.
Podzielony od lądu przez 150 mil wzburzonej wody, Tasmania wisi w "Ryczących Fortach", systemie zachodnich wiatrów, które nieubłaganie biczują się wokół Ziemi i wzbudzają monstrualne morza. To właśnie te ekstremalne warunki wytępiły południowe wybrzeże Półwyspu Tasmańskiego w niezwykłe kształty. W okolicach zatoki Stewarts, ziemia widnieje na południe, w dwa wspaniałe półwyspy, ostro zakończone i strome. Na zachodzie jest Cape Raoul, 20 minut jazdy od Port Arthur, gdzie chodnik z zakurzonym buszem wije się od głównej drogi pod baldachimem szepczących dziąseł.

Lokalny fotograf Pete Harmsen prowadzi przez głazy i zwalone gałęzie, worek z aparatem przewieszonym przez ramię i parę ciężkich getrów przymocowanych do nóg; "Na wszelki wypadek, gdybym spotkał węża" - mówi.

Dzisiaj jest sucha jak kość i wystarczająco gorąca, by tworzyć pęcherze - idealne dla węży. Tasmańskie odmiany miedzi i tygrysów są nie tylko śmiertelne, ale także liczne w tym środowisku, w którym zarośla są niskie i chwytają paprociami. Przeszukuję ścieżkę z lewej i prawej strony, sprawiając, że mój ślad jest celowo głośny. Na szczycie wzgórza wszystkie myśli węży mnie opuszczają.

Ziemia otwiera się na ogród polnych kwiatów. Wybuchy pomarańczowej i fioletowej kropki na szerokim płaskowyżu, a dziesiątki krzewów o białych pączkach, zgiętych na ziemię przez nieubłagany wiatr, wyglądają jak odrzucone bukiety. Dalej ujawnia się kształt przylądka Raoul: wysoka płyta lądu, która przesuwa się w fałdach skał do punktu o ostrych krawędziach, gdzie setki wulkanicznych kolumn dolerytów sięgają wprost z morza. Tworzy postrzępioną zarośniętą grzywę z kamienia, która wygląda na starożytną i obcą.

Ze szczytu klifu ziemia skręca prosto w setki metrów w dół, w stronę spadających fal i skał, gdzie miejscowi mieszkańcy - banda piżmowych foczych uszczelek - grzęzną w stosach, drzemiąc w słońcu. Pete jest zajęty aparatem fotograficznym, wyskakuje na zawrotne chodniki jak kozioł górski noszący koszulkę. Wkrótce wraca, by spojrzeć na nią i gestykulować na wschód, gdzie widać brata półwyspu, Przylądek Pillar. Tam najwyższe klify na południowym półkuli zakrzywiają się do katedr ciemnej skały, pchając jak wielkie włócznie próbujące przebić niebo.
Ze szczytu klifu ziemia skręca prosto w setki metrów w dół, w stronę spadających fal i skał, gdzie miejscowi mieszkańcy - banda piżmowych foczych uszczelek - grzęzną w stosach, drzemiąc w słońcu. Pete jest zajęty aparatem fotograficznym, wyskakuje na zawrotne chodniki jak kozioł górski noszący koszulkę. Wkrótce wraca, by spojrzeć na nią i gestykulować na wschód, gdzie widać brata półwyspu, Przylądek Pillar. Tam najwyższe klify na południowym półkuli zakrzywiają się do katedr ciemnej skały, pchając jak wielkie włócznie próbujące przebić niebo.

"Jest termin, którego używam do opisania tego miejsca" - mówi Pete. "Brutalne piękno. Jest to absolutnie spektakularne - widoki znokautują twoje skarpety - ale zawsze jest w nim coś naprawdę surowego ".

Ta odizolowana łata natury to tylko mały zakątek pustyni, która stanowi znaczną część Tasmanii. Sieć Światowego Dziedzictwa i chronionych parków ciągnie się stąd na Półwyspie Tasmańskim przez całe państwo, pokrywając tysiące kilometrów kwadratowych grubym, prastarym lasem. W tych nietkniętych pokosach powstała wielka tajemnica, która od 80 lat ma obsesyjnych przyrodników i łowców trofeów.

Tygrys tybetański, czyli tyfus, był unikalnym torbaczem o pasiastych grzbietach i ostrych zębach osadzonych w przerażająco rozszerzającej się szczęce. Wyglądało to jak skrzyżowanie wielkiej łasicy i czarnookiego zdziczałego psa. Ten rodzimy "tygrys" kiedyś wędrował po Tasmanii, ale ich nowożeńcy europejscy nie powitali ich zamiłowania do smaku owiec i rozpoczęła się wielka rzeź. W 1888 r. Rząd wydał nagrodę - 1 funt za tuszę (w przybliżeniu 100 funtów w dzisiejszych pieniądzach) - a do 1936 r. Stworzono polowanie na wyginięcie.
Tygrys tybetański, czyli tyfus, był unikalnym torbaczem o pasiastych grzbietach i ostrych zębach osadzonych w przerażająco rozszerzającej się szczęce. Wyglądało to jak skrzyżowanie wielkiej łasicy i czarnookiego zdziczałego psa. Ten rodzimy "tygrys" kiedyś wędrował po Tasmanii, ale ich nowożeńcy europejscy nie powitali ich zamiłowania do smaku owiec i rozpoczęła się wielka rzeź. W 1888 r. Rząd wydał nagrodę - 1 funt za tuszę (w przybliżeniu 100 funtów w dzisiejszych pieniądzach) - a do 1936 r. Stworzono polowanie na wyginięcie.

Najbliższa rzecz, jaką Tasmania ma teraz do tyleksu, jest wypchana skóra na wystawie w Tasmańskim Muzeum i Galerii Sztuki w maleńkiej stolicy stanu Hobart. Staje się zniekształcona i zjedzona przez mole w dużym szklanym pudełku, powoli okrążana przez odwiedzających - smutny pomnik dla zagubionego gatunku. Jednak, wbrew wszelkim opiniom ekspertów, niektórzy nadal są przekonani, że stworzenie żyje dalej, ukrywając się skromnie poza ludzkim zasięgiem.

Spotykam się z Colem Baileyem w kawiarni niedaleko jego rodzinnego miasta New Norfolk, 20 mil na zachód od Hobart. Jest 78-letnim byłym ogrodnikiem krajobrazowym o oczach, które błyszczą pod parą niesfornych brwi. Od 1967 roku Col wyruszył w najbardziej niebezpieczne i niedostępne części Tasmanii, by szukać tamcyny. "Na pewno tam są" - mówi przy filiżance parującej herbaty. - Nie myśl o tym zbyt długo, bo wiem o tym fakcie.

Tylacyna przybrała trochę tajemniczości Wielkiej Stopy lub Yeti, a na całym Tasmanii pojawiły się oznaki o różnym stopniu złośliwości. Ekspedycje zarówno amatorów, jak i naukowców śledziły krajobraz, pozostawiając kamery wyzwalane ruchami zwisającymi z drzew w całym stanie. Zaproponowano nowe nagrody za dowody stworzenia - tym razem sumujące się do milionów australijskich dolarów - jednak przekonujący dowód nigdy nie został zdobyty.
Tylacyna przybrała trochę tajemniczości Wielkiej Stopy lub Yeti, a na całym Tasmanii pojawiły się oznaki o różnym stopniu złośliwości. Ekspedycje zarówno amatorów, jak i naukowców śledziły krajobraz, pozostawiając kamery wyzwalane ruchami zwisającymi z drzew w całym stanie. Zaproponowano nowe nagrody za dowody stworzenia - tym razem sumujące się do milionów australijskich dolarów - jednak przekonujący dowód nigdy nie został zdobyty.

Col mówi, że tęsknił za swoją szansą w 1995 roku, kiedy spotkał się twarzą w twarz z tysonem Tasmańskim. Znajdował się na obszarze Południowo-Zachodniej Pustyni wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, który tłoczy się na horyzoncie na zachód stąd - olbrzymi, stary las sosny Huon i paproci wielkości domu, z obszarami tak niedostępnymi, że nie można ich nazwać "nie" ziemia człowieka "wśród mieszkańców. Col przebijał się przez zarośniętą dolinę - starannie oblany olejkiem z drzewa herbacianego, by zamaskować ludzki zapach - i usłyszał coś skubiącego się wśród paproci.

"Myślałem, że to pies" - mówi. Nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie wielkimi, czarnymi oczami. Potem zobaczyłem paski i upuściłem grosza. "Śmieje się, przypominając sobie chwilę. "Stare serce zaczęło pompować, mówię wam" W przeciwieństwie do wielu, którzy twierdzą, że dostrzegli tygrysa, Col trzymał spotkanie w sekrecie przez lata, a nawet dzisiaj nie chce ujawnić dokładnej strony. "Nie zdradzę niczego, co mogłoby doprowadzić ludzi do nich" - mówi. "Nie może ich być wielu i chcę chronić tych, którzy pozostali".
"Myślałem, że to pies" - mówi. Nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie wielkimi, czarnymi oczami. Potem zobaczyłem paski i upuściłem grosza. "Śmieje się, przypominając sobie chwilę. "Stare serce zaczęło pompować, mówię wam" W przeciwieństwie do wielu, którzy twierdzą, że dostrzegli tygrysa, Col trzymał spotkanie w sekrecie przez lata, a nawet dzisiaj nie chce ujawnić dokładnej strony. "Nie zdradzę niczego, co mogłoby doprowadzić ludzi do nich" - mówi. "Nie może ich być wielu i chcę chronić tych, którzy pozostali".

Przed nadejściem rolników i ich dział w XIX wieku dolina Derwent była bogatym terenem łowieckim dla tyfaktyli; ich krępe, wijące się formy skoczyłyby przez te równiny. Region jest teraz oswojony na sielankowej ziemi uprawnej, z owcami-nadgryzionymi pastwiskami i sadami brzoskwini i czereśni, domami z terakoty i zaskakującymi polami maku. Tasmania jest jednym z największych na świecie centrów legalnej produkcji maków morfinowych, a wzdłuż drogi jeżdżą ogromne pofalowane płatki fiołkoworóżowych płatków.

Jadąc na północ, krajobraz otwiera się na równiny obrośnięte kolczastą turzycową trawą, wznoszącą się w grząskie czarne góry i zdaje się otaczać drogę zachodzącym na siebie pasmem drzew i paproci, które wyznaczają granice ogromnego lasu deszczowego. To jest kraina Cradle Mountain-Lake St Clair National Park, miejsce spotkań wrzosowisk, alpejskich lasów i skał rozciągających się na 600 mil kwadratowych.
Jadąc na północ, krajobraz otwiera się na równiny obrośnięte kolczastą turzycową trawą, wznoszącą się w grząskie czarne góry i zdaje się otaczać drogę zachodzącym na siebie pasmem drzew i paproci, które wyznaczają granice ogromnego lasu deszczowego. To jest kraina Cradle Mountain-Lake St Clair National Park, miejsce spotkań wrzosowisk, alpejskich lasów i skał rozciągających się na 600 mil kwadratowych.

W centrum parku znajduje się Ronnie Creek, gdzie sześć zbocznych wombatów przeżuwa zbocze. Rozdzierają trawę świnią, nie zwracając uwagi na ludzi wędrujących z zachwytem wśród nich. Inne stworzenia nie są jednak tak łatwe do zauważenia. Spacer zabiera mnie z otwartych wrzosowisk trawy z pomponem na lodzie do kapiącego lasu biegnącego przez potok.Każde drzewo i gałąź otoczone jest mchem rosnącym w koronkowych tkankach lub poduszkach tłuszczowych, sprężystych w dotyku. Jest cicho, ale dla szumu płynącej wody.

Pademelon, torbacz w kształcie delikatnej, pulchnej tafli, wskakuje do środka i zamiera, wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę, zanim zniknie z pola widzenia. Stworzenie ma rację, uważając - las jest pełen drapieżników. Jest tam biało-cętkowany dureń, zabójca o dziecięcej twarzy, o jasnych oczach oposa i zestawie ostrych zębów; i oczywiście najsłynniejszy mieszkaniec wyspy - nie wspominając o najbliższym żyjącym krewnym tyylacyny - diabłu tasmańskim.
Pademelon, torbacz w kształcie delikatnej, pulchnej tafli, wskakuje do środka i zamiera, wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę, zanim zniknie z pola widzenia. Stworzenie ma rację, uważając - las jest pełen drapieżników. Jest tam biało-cętkowany dureń, zabójca o dziecięcej twarzy, o jasnych oczach oposa i zestawie ostrych zębów; i oczywiście najsłynniejszy mieszkaniec wyspy - nie wspominając o najbliższym żyjącym krewnym tyylacyny - diabłu tasmańskim.

Nietrudno zrozumieć, dlaczego ta istota uchwyciła wyobraźnię świata. Mały, krępy diabeł wydaje nieziemskie odgłosy, zaczynając od niskiego, groźnego narzekania i dochodząc do wysokich histerycznych krzyków. Jego życie jest z grubsza podzielone na jedzenie (najlepiej na roadkill) i walkę, która pozostawia dorosłych typowo blizn od nosa do ogona.

Dwie z zadziornych istot syczą i ryczą sobie nawzajem w swoim otwartym wybiegu w pobliskim sanktuarium diabłów w Cradle - projekcie, który próbuje uzupełnić malejące gatunki.

Chris Coupland jest hodowcą, który pracował z diabłami od ponad dekady. "Są twarde, to na pewno", mówi. "Wystarczy spojrzeć na ich waleczność, lub jak będą podróżować do 30 mil na jedzenie. Ale przeważnie muszą być twardzi, żeby tu przeżyć.
Chris Coupland jest hodowcą, który pracował z diabłami od ponad dekady. "Są twarde, to na pewno", mówi. "Wystarczy spojrzeć na ich waleczność, lub jak będą podróżować do 30 mil na jedzenie. Ale przeważnie muszą być twardzi, żeby tu przeżyć.

Chris wskazuje na skaliste grzbiety pobliskiego łańcucha górskiego, wyjaśniając, jak zachodnia strona Tasmanii jest podniszczona przez ekstremalną pogodę. Wiatry docierające z Ameryki Południowej napotykają tutaj pierwszą przeszkodę w Cradle Mountain, zmuszając wilgotne powietrze do góry i powodując ulewne deszcze. Chłód z Antarktydy tworzy zamiecie, a nawet miejscowi określani jako "thundersnow" - opady śniegu w połączeniu z gwałtownymi wyświetleniami błyskawic. Przez cały rok temperatura spada między -15 ° C a 45 ° C. To ciężki występ dla diabłów. "Zużycie ciał spowodowane tym miejscem jest niezwykłe" - mówi Chris. "Muszą być kuloodporne dla środowiska".

Jest późny dzień, kiedy docieram do stóp Cradle Mountain, jego poszarpany szczyt jest podwójny na powierzchni jeziora Dove. Krajobraz jest usiany żółtymi, białymi i fioletowymi kwiatami. Dalej dywan zielonego zarośli ustępuje laskom eukaliptusa, sosny i sasafry, gdzie - kto wie - może zabłąkana tyloacyna może przetrwać. Wiatr zaczyna podnosić się, szeleszcząc na brzegach grotów i podnosząc skrzydła orła, który wykonuje leniwe koła powyżej.
Jest późny dzień, kiedy docieram do stóp Cradle Mountain, jego poszarpany szczyt jest podwójny na powierzchni jeziora Dove. Krajobraz jest usiany żółtymi, białymi i fioletowymi kwiatami. Dalej dywan zielonego zarośli ustępuje laskom eukaliptusa, sosny i sasafry, gdzie - kto wie - może zabłąkana tyloacyna może przetrwać. Wiatr zaczyna podnosić się, szeleszcząc na brzegach grotów i podnosząc skrzydła orła, który wykonuje leniwe koła powyżej.

Jest okres spokoju, gdy słońce zanurza się, a cienie pełzają powoli po ziemi. Ale jest brutalnie zepsuty. Orzeł nagle nurkuje. Znika w zaroślach i niemal natychmiast odskakuje, słysząc uderzenia potężnych skrzydeł, coś małego i futrzastego wyrzucającego z dzioba. Chmury zaczynają masować się na zachodnim horyzoncie; wygląda na to, że nadchodzi burza.

Artykuł ukazał się w magazynie Lonely Planet Traveller w maju 2016 r. Christa Larwood udała się na Tasmanię dzięki wsparciu Tourism Australia (tourism.australia.com). Dostawcy Lonely Planet nie akceptują gratisy w zamian za pozytywne pokrycie.

Zalecana: