Logo pl.yachtinglog.com

Piękna Bozcaada, najlepiej strzeżona tajemnica Turcji

Piękna Bozcaada, najlepiej strzeżona tajemnica Turcji
Piękna Bozcaada, najlepiej strzeżona tajemnica Turcji

Ada Peters | Redaktor | E-mail

Wideo: Piękna Bozcaada, najlepiej strzeżona tajemnica Turcji

Wideo: Piękna Bozcaada, najlepiej strzeżona tajemnica Turcji
Wideo: The Gaucho Culture | Argentina Discoveries | World Nomad 2024, Kwiecień
Anonim

Jednym z sekretów udanego podróżowania jest zawsze odwracanie przeciwności na swoją korzyść. I tak właśnie było, gdy opuściliśmy nasz lot do domu ze Stambułu z powodu dziwnego korku na moście Bosphorus - uzupełniło nas, że pracownicy linii lotniczej byli na tyle dobrze poinformowani, że następne wolne miejsca były przez cały tydzień - zdarzyło się, po nagryzmolonym napiwku -Od hotelu portiera, na szczęśliwej tureckiej wyspie, która w przeciwnym razie pozostanie nam nieznana na zawsze.

Dla tych, którzy kompleksowo obejrzeli widoki Turcji - którzy trałowali na bazarach w Stambule, plasowali jej piaszczyste południowe wybrzeże, zatrzymywali się w luksusowym hotelu jaskiniowym w Kapadocji i włóczyli się po starożytnych pozostałościach w Efezie - może dziwić, że mała wyspa Bozcaada, znana w czasach starożytnych jako Tenedos, ma około piętnastu mil kwadratowych i jest domem dla mniej niż 3000 osób, jest tak łatwo dostępna z Istambułu, tak mało znana nawet dla wielu tureckich mieszkańców, a więc całkowicie, cudownie boska.

Pływający spokojnie na Morzu Egejskim, około 250 mil od stolicy, Bozcaada stanowi chwilową pauzę w zgiełku współczesnego życia: ciche, bukoliczne miejsce ukrytych plaż, brukowane uliczki, pobielone kamienice i starcy grający w tryktraka na rogach ulic. Osły przeglądają pola wysadzane lawendą; rybacy zaciągają swój codzienny połów; starsze panie piją kawę na zalanych słońcem progach; tempo życia jest bujnie powolne.

Przybijamy promem, nie wiedząc jeszcze o tym, jakie przyjemności czekają, od smaganego wiatrem i wyjątkowo obiecującego portu na kontynencie w Geyikli Yukyeri - wydaje się, że są to tylko dwie pozbawione smaku kafejki i szeroki asortyment bezpańskich psów. Co sprawia, że nasze przybycie, gdzieś w pobliżu zachodu słońca, jest tym bardziej cudowne. Spoglądamy ze zdziwieniem na budynki pokryte winoroślą, rozkapryszone skrzynki na okna, kołyszące się pastelowe łodzie rybackie i ogromna średniowieczna twierdza w centrum miasta. Wjeżdżamy ulicami, ładniejszymi niż poprzednie, do małego, osobliwego hotelu Kaikias, którego podłogi są drewniane, a łóżka są wszechstronnie udrapowane w muślinie, którego pokoje są odziane w antyki, a służbie towarzyszy szeroki uśmiech. Odpoczniemy tu na noc lub dwie, zdecydujemy, a potem wracamy do Stambułu, aby poczekać na nasz lot.

Jeszcze zanim złożyliśmy nasze torby, mała wyspa zaczęła tkać swoje zaklęcie. Przez kolejne dni eksplorujemy jej południowe plaże Habbele, Ayazma i Ayana, pluskając się falami Morza Egejskiego i oglądając kraby opływające puste piaski. Wspinamy się po bizantyjskich pozostałościach twierdzy. Jemy dobrze i często. I, bardziej niż cokolwiek, zwalniamy. Przestajemy monitorować nasze zegarki i nasze konta e-mail, i odpoczywamy w tempie życia na wyspie, niezmienionym od stuleci.

Rano trzeciego dnia postanowiliśmy zostać na tydzień. Po południu wynajmujemy mały lokalny dom w jednym z najładniejszych zaułków, malutkiej kamienicy wypełnionej starannie polakierowanymi antycznymi meblami, gorejącymi sepiowymi fotografiami przodków i staroświecką telewizją, idealną do oglądania równie starych tureckich oper mydlanych. Udajemy się do miejscowego sklepu spożywczego i wracamy z pomidorami winnymi, serem owczym, świeżym chlebem rozmarynowym i solonymi oliwkami oraz butelką lokalnego wina. Siedzimy z przodu, na kamiennych schodkach wypolerowanych gładko od stuleci takiego siedzenia i jedząc podczas oglądania miejscowych przechodzimy obok. Tej nocy, kiedy wybieramy się do kawiarni narożnej na grubą turecką kawę, patron wita nas znajomym uśmiechem. W szóstym dniu czujemy, że mieszkamy tutaj przez całe nasze życie - lub, jeśli w ogóle jest to możliwe, chcielibyśmy to załatwić.

W nasz ostatni dzień w Bozcaadan (przynajmniej na razie) odwiedzamy wszystkie nasze ulubione miejsca. Zatrzymujemy się na śniadanie w Café at Lisa's, prowadzonej przez samą Lisę, wesołego i przedsiębiorczego Australijczyka, który prowadzi również lokalną gazetę, a następnie jemy obiad w porcie Koreli, którego kofte (klopsiki) od wielu pokoleń zaspokajają wyspiarzy. Po ostatnim długim popołudniu na piaskach wyspy wracamy do obiadu na uczcie mezze w restauracji Lodos, a następnie przechadzamy się, aby obejrzeć zachód słońca nad morzem. Kierując się plecami, by spakować nasze torby pod tymi samymi gorejącymi przodkami (którzy w jakiś sposób wyglądają teraz na mniej zaborców), zastanawiamy się, w jaki sposób nieszczęście przydrożnej korkowej drodze na moście Bosphorus doprowadziło nas do tego ukrytego raju na wyspie.

"Nigdy nie wiadomo", pocieszamy się następnego ranka, gdy zatrzymujemy się na ostatnią pożegnalną cappuccino u Lisy przed wejściem na prom w ogólnym kierunku domu. "Być może tym razem będzie też korek". Kolejny tydzień na Bozcaadzie byłby przecież uosobieniem przewagi nad przeciwnościami losu.

Zalecana: